Jestem na Litwie, to opowiem.
Był sobie w XIX wieku taki ksiądz Antoni Juszkiewicz/Antanas Juška, który wraz z bratem, Jonasem/Janem spisał ogrom litewskich pieśni. Opublikowali je w licznych tomach, które dla ciekawości wydrukowane zostały w Kazaniu.
To pieśni zebrane przede wszystkim od kobiet (ksiądz w swoim śpiewniku był nawet uprzejmy zapisać ich nazwiska, ale imion już nie). Wśród śpiewaczek była jedna taka, która naprawdę pamiętała wszystko. Wszystko. Setki pieśni. Zanotowana została jako Cvirkienė, miała na imię Rožė, czyli Róża, a sądziedzi nazywali ją Motulelė – Mateczką.
Kiedy śpiewniki zostały wydane – Rožė dostała je w podarunku, i tak stała się strażniczką nie tylko mówionego i śpiewanego, ale też pisanego.
Pewnego dnia przyszedł do niej niejaki ksiądz Montvila/Montwiłł, oznajmił, że jedzie do Ameryki i tam będzie między innymi rozpowszechnał litewskie pieśni, może nawet je w tej Ameryce wyda. I niezbędnie mu jest do tego potrzebny śpiewnik Juszków posiadany przez Rožė.
Dodał jeszcze na odchodnym, że bardzo mu się podoba nazwa statku, na który cudem dostał bilet, a brzmi ona „Tytanik“. I to właściwy znak czekającej go pracy, tytanicznej przecież.
Śpiewnik popłynął. Zrobił to samo, co ksiądz Montvila: utopił się.
Co do księdza nie wiadomo, ale śpiewnik wydobyto z Titanica w kwietniu 2012 roku. Wystarczyło podsuszyć i znowu można śpiewać.
Morał: a) pożyczanie książek jest zawsze podejrzane b) jednak lepiej pożyczać książki niż pływać c)co ma śpiewać nie utonie.
I cała ta historia dzieje się nad Niemnem, wodą wielką i czystą, a ona jesienią płynie pięknie i spokojnie.